Warszawski koncert Cocoa Brovaz zapowiadał się dość atrakcyjnie. Szczególnie, że miejscem koncertu był Klub Proxima. To był wystarczający powód, aby być pozytywnie nastawionym do tego wydarzenia.
7 marca 2002 roku był dniem, na który czekali wszyscy fani dobrego brzmienia legendy amerykańskiego Hip-Hop'u.
Od samego początku można było zaobserwować kolosalną różnicę w organizacji koncertu. Było lepiej i to można powiedzieć z całą pewnością. Wejście do klubu odbywało się bez większych kłopotów. Dobra ochrona i brak tłoku spowodowały, że od samego początku można było spodziewać się czegoś dobrego.
Wszystko było by całkiem dobrze gdyby nie fakt, ze impreza była pozbawiona prowadzącego, a chyba nie trzeba tłumaczyć jak ważna jest jego rola.
Jako preludium do występu zagranicznych gości wystąpili De Luks oraz Pono. Ci pierwsi pokazali, ze wiedzą, co robią. Dali dobry koncert, aczkolwiek musze przyznać, że nie było w nim nic nadzwyczajnego. Byli przeciętni i to chyba najbardziej trafne określenie. Pono zaskoczył swoim zaiste profesjonalnym podejściem do występu, który na szczęście nie zmienił się (jak to już nie raz bywało) w ryk wielu "ziomali" do jednego mikrofonu, lecz był konkretną prezentacją umiejętności tego MC. Zaskoczeniem jak dla mnie były plastikowe beaty, do których zagrał Pono. Cóż, takie widocznie teraz są modne.
Gdy na sali robiło się coraz goręcej, co spowodowane było narastającą ochotą zabawy niemalże całej publiczności, można było odnieść wrażenie, że klimatyzacja, która jeszcze na początku dzielnie dawała sobie radę nagle zbuntowała się i temperatura niemiłosiernie rosła.
Sam koncert Tek'a i Steele'a opóźnił się troszkę i właśnie w tym momencie brak prowadzącego najbardziej dał się we znaki. Dj Cent starał się jak mógł rozruszać publiczność, lecz ta mająca już zdecydowanie dosyć czekania była wyraźnie zaniepokojona takim oczekiwaniem.
Czekać było warto. Zdecydowanie to, co zaprezentowali amerykańscy raperzy na scenie warszawskiej Proximy można uznać za jeden z lepszych koncertów w dziejach stołecznych imprez. Zagrali kawałki z "The Rude Awakeing", "Dah Shinin", czyli ich dwóch płyt równie dobrych jak te utwory, które zagrali ma mające się znaleźć na ich najnowszej płycie, która ma się ukazać w maju bieżącego roku.
Niestety wszystko, co dobre szybko się kończy. Występ Cocoa'Beez trwał około 45 minut, co delikatnie mówiąc dało wielki niedosyt. Osobiście się nie dziwię, że było tak krótko. Biorąc pod uwagę, że był to jeden z trzech koncertów w Polsce mieli prawo być wyczerpani. Widać było wyraźnie, że warszawska publiczność chce więcej, ale jak zwykle nie potrafiła tego pokazać na tzw. Afterparty, kiedy DJ serwował dobre brzmienia. Tańczyło zaledwie kilkanaście osób. Reszta powoli kierowała się do wyjścia. Sam też po pewnym czasie tak uczyniłem. W końcu to był czwartek, a w zasadzie już piątek, co oznacza, że rano muszę iść do pracy.
Podsumowując, cieszę się wspominając ten koncert było wspaniale. Duże gratulacje dla Bongos Promocja za coraz lepsze imprezy. |