Kilka lat temu w Polsce panowało dziwne przekonanie, że słuchacze amerykańskiego rapu dzielą się na tych, którzy ubóstwiają raperów z Nowego Jorku, i na tych, dla których nie istnieje na scenie muzycznej nic lepszego od rapu ze słonecznej Californii. Chcąc przez chwilę wczuć się w klimat tej drugiej grupy, sięgnąłem po płytę nieznanego, lecz sporo obiecującego rapera z Cali - BQ.
Na płycie "T.R.A.V.O.L.T.A.", wydanej w 2009 roku, znalazło się 14 pozycji. Co jest na pewno dużym plusem, nie ma na niej miejsca dla niepotrzebnych skitów, przerywników i pogawędek. Ok. Jest to rzecz fajna jeżeli ma się na to dobry patent, a że BQ nie miał, to na siłę nie chciał nic na płytę wpychać. I dobrze. Za stronę muzyczną odpowiedzialnych jest wielu różnych producentów, o których trochę później. Na pewno miłym zaskoczeniem jest oddanie trzech pozycji w ręce Polaków - Kryspina i SoDdy’ego. Wokalnie u BQ gości m.in. Crooked I, XL Middleton, czy znany z gościnnych występów u OSTRego - Craig G ("Brother On The Run").
Skupmy się na początku na samym BQ. Stylowo nie można mu nic zarzucić. Posiada cenną, a wręcz wymaganą umiejętność ciekawego płynięcia na beat’cie. Tak jak w zwyczaju mają robić to ludzie z zachodniego wybrzeża, bardzo dużą wagę przywiązuje do refrenów, co urozmaica płytę. Niestety BQ pozostawia po sobie wrażenie przyzwyczajenia do pewnego tempa beatów. Kilka numerów na płycie jest zdecydowanie wolniejszych, i w nich raper z Cali wypada zdecydowanie słabiej, a wszystko przez przeciąganie samogłosek, za pomocą czego mieści się od werbla do werbla (np. w kawałku "Hollywood"). BQ w swoich tekstach zahacza o różne tematy, poczynając od hip hopu i "prawdziwej" muzyce po imprezy, przyjaciół. Na płycie także porusza wątki miłosne, a także nawija o tym, że robi to nie dla pieniędzy a dla ludzi.
Ok. Strona muzyczna. Jak wspomniałem jest bardzo różnorodna, ponieważ mamy prawdziwe nagromadzenie kilku producentów. Na wysokości zadania stanął na pewno SoDdy tworząc wg mnie najlepszy beat na płycie. Przyjemne podkłady wyszły również od Kryspina, MikeShist’a i XL Middletona. Niestety beat tego ostatniego po pewnym czasie staje się dość monotonny. To w ogóle jest wadą kilku produkcji na tej płycie, a mistrzem w tym stał się Tha A, którego beaty nie dość, że są nudne, to są po prostu nieciekawe.
Ogólnie płyta prezentuje się dobrze. Jest lekka i przyjemna, na pewno dobra do słuchania w samochodzie, czy przy okazji spotkań ze znajomymi. Jednak siedząc samemu w domu, mając ochotę na godzinę z dobrym rapem - tej produkcji bym nie wybrał. Ok. W kilku miejscach BQ rzeczywiście cofa nas do poprzedniej, "złotej" epoki rapu (np. w utworze "Mic Booth Diaries"), czy wprowadza naprawdę wysoki poziom muzyczny ("One Hit Away", czy "One More Saturday Night" z bardzo dobrym beatem SoDdy’ego opartym na ciętym wokalu i przyjemnym dźwięku saksofonu). Do tego, bym płytę mógł nazwać bardzo dobrą sporo jednak zabrakło. Follow-up Bee Geesów w kawałku o prawdziwym hip-hopie miejsca mieć nie powinien, o ile akcja jest udana i dobra, o tyle nie powinna mieć miejsca w tym kawałku. Tak samo parafraza Nasa i kultowego "All i need is one mic" obniża ocenę - takich rzeczy ruszać się nie powinno.
Podsumowując, płytę polecam. Jest wyprodukowana dobrze, słucha się jej przyjemnie i na pewno nie będzie to dla Was stracona godzina z życia. Szkoda tylko, że nie udało się raperowi zrealizować jego planów - powrócić do korzeni zachodniego rapu. Dlaczego? Czytam szumne zapowiedzi powrotu do klasyki i równocześnie słucham "Like Ur Naked" - bardziej chce mi się śmiać niż kiwać głową jak przy kultowych utworach z okolic Miasta Aniołów.
Autor: MPR&Lilu (Poznań) |